Kościół św. Anny – barokowa dama z widokiem na historię

Warszawa ma swoje drapacze chmur, Pałac Kultury i neonowe kebaby, ale są miejsca, w których czas płynie inaczej. Jednym z nich jest kościół św. Anny – budowla, która widziała więcej niż niejeden podręcznik do historii i stoi tu spokojnie od… XV wieku. Tak, dobrze czytasz. XV. Gdyby miała profil na Facebooku, status relacji z Warszawą brzmiałby: „to skomplikowane, ale trwa”.

Zacznijmy od początku. I to bardzo początku

Kościół św. Anny powstał w 1454 roku, z fundacji księżnej Anny Fiodorówny – wdowy po księciu mazowieckim. Była to kobieta z charakterem i gustem – chciała stworzyć nie tylko świątynię, ale i klasztor bernardynów. W czasach, gdy Warszawa była jeszcze bardziej wsią niż miastem, to był krok naprawdę ambitny. Świątynia miała nie tylko funkcję duchową, ale i polityczną – stała się miejscem prestiżowym, blisko Zamku Królewskiego, więc i wpływowym.

Od tamtej pory minęło trochę lat… i kilka poważnych remontów.

Kościół jak kameleon

Choć pierwotnie św. Anna była gotycka, to dziś jest raczej barokowa z neoklasycystyczną fasadą. Jak to możliwe? Otóż przez wieki była przebudowywana, palona, bombardowana, odbudowywana, malowana, zdobiona, czyszczona, znów bombardowana… słowem – życie jak w Warszawie.

Najbardziej rzuca się w oczy fasada z końca XVIII wieku, zaprojektowana przez Piotra Aignera – mistrza klasycyzmu. To właśnie ten monumentalny przód z kolumnami, który wygląda bardziej jak grecka świątynia niż kościół. Ale wystarczy wejść do środka, by poczuć się jak w teatralnym pałacu – złoto, freski, organy z XVIII wieku, stiuki i rzeźby. Barok, rokoko i trochę klasycyzmu – w jednym miejscu. Trochę jakby ktoś zamówił „wszystko” z katalogu sztuki sakralnej.

Z widokiem na wszystko

Nie sposób mówić o św. Annie bez wspomnień o… tarasie widokowym. To jeden z najlepszych punktów panoramy Warszawy. Wystarczy wspiąć się na górę (uwaga: trochę schodów, ale warto!) i można podziwiać Krakowskie Przedmieście, Wisłę, Stadion Narodowy, a nawet Pałac Kultury.

Wielu turystów przychodzi tu „dla zdjęcia”, ale wychodzą z uczuciem, że zobaczyli coś więcej. Zwłaszcza że wejście odbywa się obok potężnych organów i przez krużganki, w których można poczuć ducha dawnej Warszawy.

Kościół, który widział wszystko

Św. Anna przetrwała potop szwedzki, zabory, powstania, II wojnę światową i PRL. Choć była uszkadzana, nigdy nie została całkowicie zniszczona – co czyni ją jedną z nielicznych warszawskich świątyń, które zachowały oryginalne wnętrze sprzed wojny. To naprawdę robi wrażenie – zwłaszcza w mieście, które było zrównane z ziemią.

To także miejsce ważnych wydarzeń – m.in. uroczystości akademickich Uniwersytetu Warszawskiego (tuż obok!), koncertów, mszy państwowych i… ślubów z historią w tle. Niektórzy mówią, że ślub w św. Annie to „warszawska liga mistrzów”.

Ciekawostki z ambony:

  • Freski w kościele są dziełem Tylmana z Gameren, tego samego, który projektował m.in. Pałac Krasińskich czy kościół Sakramentek. Facet miał rękę do detalu i oko do wielkości.
  • Pod świątynią znajduje się krypta – miejsce pochówku m.in. ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, a w przeszłości również kilku bernardynów i ważnych osobistości.
  • Kościół św. Anny jako scena muzyczna – regularnie odbywają się tu koncerty organowe i chóralne. Akustyka jest tak dobra, że nawet echo śpiewa czysto.
  • To tu odprawiano msze podczas wizyt papieskich – w tym Jana Pawła II, który dobrze znał kościół jeszcze z czasów biskupich.

Dlaczego warto zajrzeć?

Bo to nie jest tylko „kolejny kościół”. To miejsce, które przetrwało historię, dostosowało się do czasów, ale nie straciło duszy. Możesz tu wejść na chwilę – żeby odpocząć od zgiełku Krakowskiego Przedmieścia, możesz zostać na dłużej – żeby zanurzyć się w detalach. Albo po prostu wejść na taras i zrobić najlepsze zdjęcie panoramy Warszawy.

W św. Annie historia mówi szeptem, złoto odbija światło, a cisza ma swoją wagę. Jeśli Pałac Kultury to symbol Warszawy z żelbetu, to św. Anna jest symbolem z duszą.

Łazik. Miłośnik wędrówek po górach i po płaskim, nie gardzę jednak również dwoma kołami napędzanymi siłą mięśni. Fascynują mnie wszystkie miejsca, nawet te, które teoretycznie nie mają niczego do zaoferowania. Bo to tylko teoria - wszędzie można odkryć coś cudownego. Prywatnie mąż, ojciec i niewolnik dwóch najpiękniejszych kotów na świecie.

Opublikuj komentarz