Syrenka, czyli superbohaterka po warszawsku

Warszawa ma swoją własną superbohaterkę. Ma miecz, tarczę i… ogon. I choć nie nosi peleryny, a zamiast latać, woli siedzieć nad Wisłą, to bez wątpienia jest ikoną miasta. Mowa oczywiście o warszawskiej Syrence – tej z pomnika, z herbu, z muralu na ścianie i z miliona pamiątek, które turyści wywożą z miasta. Ale jak to właściwie się stało, że pół-kobieta, pół-ryba stała się twarzą stolicy?

Zanim była pomnikiem, była legendą

Zacznijmy od tego, że syrena w warszawskim wydaniu to dość nietypowe stworzenie. Bo w mitologii syreny raczej śpiewają i topią żeglarzy, a nasza – zamiast śpiewać – woli krzyczeć, walczyć i bronić miasta.

Legenda głosi, że Syrenka przypłynęła Wisłą z dalekich mórz i tak jej się spodobały warszawskie okolice, że postanowiła zostać. Kiedy pewien chciwy kupiec próbował ją porwać i uwięzić, na pomoc ruszyli rybacy. Wdzięczna syrena obiecała, że od tej pory będzie bronić miasta. I tak trzyma miecz i tarczę do dziś – co by się nie działo.

Ciekawostka? Jej siostra (tak, miała siostrę!) popłynęła w inną stronę i podobno osiedliła się… w Kopenhadze. Tak, dokładnie – ta z Małą Syrenką na skale. Przypadek? A może skandynawsko-słowiańskie więzy krwi?

Pomnik nad rzeką i ten drugi – znikający

Ale to niejedyna Syrenka, jaką miała Warszawa. Wcześniejsza wersja, z 1855 roku, stała na Rynku Starego Miasta. Była mniejsza, bardziej kameralna i – co tu kryć – miała trochę inny styl: nie walczyła, raczej pozowała. Dziś w tym miejscu stoi kopia, bo oryginał został przeniesiony do Muzeum Historycznego – ponoć żeby nie zmókł, nie zmarzł i nie dał się wandalom.

A jeszcze inna Syrenka… była kiedyś na Moście Poniatowskiego. Ale historia nie była dla niej łaskawa – zniknęła w czasie II wojny światowej. Czy została zniszczona, czy może porwana przez kolekcjonera? Tego nie wiadomo.

Syrena w herbie i na plakacie

Syrenka nie tylko stoi na pomniku – ona patrzy na Warszawę z herbów, dokumentów, tabliczek ulicznych i… koszulek z napisem „Varsovie”. Jest wszędzie. Ale mało kto wie, że jej wizerunek zmieniał się przez wieki.

Pierwsze przedstawienia z XIV wieku bardziej przypominały… smoka albo skrzydlatego potwora. Dopiero z czasem nasza bohaterka nabrała kobiecych kształtów, potem dorobiła się rybiego ogona, a na końcu uzbroiła się w miecz i tarczę. W sumie – całkiem sensowna ewolucja. Od „coś dziwnego” do miejskiej wojowniczki.

W PRL-u Syrenka stała się jeszcze bardziej obecna – była na autobusach, tramwajach, w logo klubu sportowego, a nawet… na kapslach od oranżady. Po 1989 roku zaczęła zyskiwać na popkulturowym luzie: raz jako graffiti, raz jako gadżet na kubku, innym razem jako figurka z czekolady.

Z humorem i z sercem

Syrenka – jak przystało na lokalną gwiazdę – nie ma łatwego życia. Czasem ktoś jej domaluje coś sprayem, czasem straci tarczę, czasem przegra walkę z pogodą. Ale zawsze wraca, wyczyszczona, odnowiona, znów na straży.

Była też bohaterką miejskich protestów – ktoś ubrał ją w kamizelkę odblaskową, innym razem dostała maseczkę na covid. Zawsze na czasie, zawsze z przesłaniem. A przecież to tylko pomnik, choć jej niema postawa mówi więcej niż tysiąc słów.

Miejski symbol z duszą

Można się zastanawiać: dlaczego akurat syrena? Dlaczego nie orzeł, niedźwiedź, czy nawet… warszawski gołąb? Bo Syrenka to coś więcej niż mitologiczna istota. To symbol Warszawy z całym jej bagażem: siłą, uporem, kobiecością i gotowością do walki. Taka właśnie była Warszawa w czasie powstań, w czasie wojny, w czasie odbudowy.

I taka jest nadal. Nowoczesna, ale z historią. Walcząca, ale z humorem. Kolorowa, ale z mieczem w ręce.

Łazik. Miłośnik wędrówek po górach i po płaskim, nie gardzę jednak również dwoma kołami napędzanymi siłą mięśni. Fascynują mnie wszystkie miejsca, nawet te, które teoretycznie nie mają niczego do zaoferowania. Bo to tylko teoria - wszędzie można odkryć coś cudownego. Prywatnie mąż, ojciec i niewolnik dwóch najpiękniejszych kotów na świecie.

Opublikuj komentarz